Dziś mija 65 lat od tragedii w Wielopolu Skrzyńskim
Dziś, 11 maja w Wielopolu zostanie uczczona pamięć ofiar pożaru kina objazdowego. W 65 rocznicę tego tragicznego wydarzenia zostanie odprawiona Msza Św. za spalonych o godz. 18:00 – w Kościele Parafialnym pw. Najświętszej Mari Panny Wniebowziętej w Wielopolu Skrzyńskim. Po Mszy Świętej zostaną złożone wiązanki kwiatów pod Pomnikiem upamiętniającym ten dzień.
Trochę historii
Dokładnie sześćdziesiąt pięć lat temu, 11 maja 1955 r. w Wielopolu Skrzyńskim rozegrała się największa w naszym regionie tragedia minionego stulecia. Podczas seansu filmowego w baraku wybuchł pożar, w którym spłonęło żywcem 58 osób. Wśród nich było 38 dzieci w wieku od kilku do kilkunastu lat. W drugiej połowie lat 80. w miejscu tamtego pogorzeliska postawiono wybudowany społecznym wysiłkiem pomnik z wielkim krzyżem i tablicą upamiętniającą wszystkie śmiertelne ofiary tamtego dramatu.
Poniżej fragment tekstu Jana Klich o tej tragedii
„Ofiarny stos“ – taki tytuł nosi rozdział XIV skryptowego wydania książki pt. „Wielopolszczyzna – szkice z dziejów”, opracowanej pod redakcją Władysława Tabasza w 1991 r. To w nim opisano największą na Podkarpaciu tragedię. Działo się to w Wielopolu Skrzyńskim, podczas wielkiego pożaru drewnianego baraku, który wybuchł w trakcie seansu kina objazdowego, a spłonęło w nim żywcem 58 osób, w tym 38 dzieci w wieku od kilku do kilkunastu lat. Od redaktora tego wydawnictwa dowiedziałem się, że rozdział ten spisał z notatek i kronik parafialnych nieżyjącego już księdza prałata Juliana Śmietany, jego następca – proboszcz w Wielopolu Skrzyńskim – ks. Jan Bylinowski. Ale dr Władysław Tabasz przypomniał, że najwięcej informacji o samej tragedii i jej skutkach zgromadziła dziennikarka TVP 3 w Rzeszowie red. Barbara Pawlak, która trzy lata wcześniej realizowała w Wielopolu i Warszawie film dokumentalny na ten temat. (…)
Z parafialnych kronik Wielopola wiemy, że seans kina objazdowego rozpoczął się około godz. 19, bo było to już po majowym nabożeństwie. Sala widowiskowa w baraku była zapełniona i zasiadło w niej około 200 osób, w tym rodzice z dziećmi, których nie mieli z kim zostawić w domu. Niektóre zasnęły na ich kolanach i matki odniosły je do domów. Te dzieci przeżyły szczęśliwie tragedię, choć nikt wtedy tego nie przewidywał. Sala widowiskowa była nadal ubrana zeschłą już jedliną i girlandami, pozostawionymi po zapomnianej już zabawie sylwestrowej. Aparat filmowy stał na stoliku przy scenie, a operator oraz jego pomocnicy i widzowie na stojących w sąsiedztwie ławkach palili papierosy. W sali już przed wybuchem pożaru było duszno od dymu. Na ekranie biegła akcja filmu, przedstawiającego jakieś korupcyjne powiązania w handlu butami, bokserską walkę. Potem widzimy moment, kiedy skończyła się trzecia taśma filmu (w ogóle było ich 10, o ciężarze 18 kg). Przed oświetlonym przez pusty projektor ekranem ktoś rękami ustawił „cień zajączka”, co rozbawiło publiczność.
– Siedzący w bliskiej odległości od stolika z aparatem filmowym świadek, dziś dojrzały już mężczyzna wspomina, że zapamiętał ten ważny moment – przypomina sobie red. B. Pawlak. – Operator zdjął szpulę z częścią filmu, cały czas trzymając w ustach zapalonego papierosa. Podczas zwijania końcówki taśmy dotknął ją końcem papierosa, coś syknęło i nagle cała taśma stanęła w płomieniach. Odrzucił ją od siebie, ale w kierunku pozostałych taśm, po czym ktoś krzyknął: – Pali się! Uciekać! Z innych relacji wiemy wprawdzie, że operator próbował gasić taśmę gołymi rękami, ale oparzył się i za resztą swej ekipy rzucił się wprost do otwartego okna w kierunku rynku (okien z tej strony nie zabito deskami). Cała załoga kina objazdowego uciekała autem w kierunku Dębicy, ale wkrótce ją zatrzymano i aresztowano.
Z dalszej relacji filmu dokumentalnego o tragedii wiemy, że od zapalonej taśmy ogień objął kolejne. Natychmiast zaczęły one wydzielać toksyczny dym, który pozbawiał przytomności osoby siedzące najbliżej projektora. Tak rozpoczął się akt wielkiej tragedii, która przyniosła najwięcej śmiertelnych ofiar w ówczesnej Rzeszowszczyźnie. – Tego, co działo się wtedy wewnątrz kinowej sali nie sposób odtworzyć, więc pozostały w dokumentalnym filmie jedynie relacje tych świadków zdarzeń, którzy szczęśliwie ocaleli z pożogi – kontynuuje rzeszowska reporterka. – Jedni wyskakiwali przez otwarte wcześniej okna, inni forsowali zatłoczoną przez uciekających ludzi drogę do głównego wyjścia. Potykali się i upadali na ludzi upadłych już bez przytomności na podłogę. Niektórzy czuli nie tylko duszący dym palących się taśm filmowych, ale i lepiku na dachu, który kapał już do wnętrza. Wkrótce ten dach zawalił się i zaczęła płonąć cała podłoga, co właściwie dopełniło tragedii tych, którzy jeszcze mieli jakieś szanse wydostania się ze swymi dziećmi na zewnątrz.
Dodajmy, że to wtedy po raz drugi tego dnia zagrzmiały wielopolskie dzwony kościelne. Z płonącego jak żagiew baraku dobiegały na zewnątrz potworne krzyki umierających w płomieniach ludzi. Na ratunek ruszyli miejscowi strażacy, którzy osękami rozbili płonącą od strony rynku ścianę baraku i przez powstałą w ten sposób wyrwę zdołali uratować część ludzi próbujących wydostać się na zewnątrz. Inna część szczęśliwie sforsowała okna za sceną. Jakiś strażak krzesłem wybił jedno zabite deskami okno i uratował kilka osób, z których ostatnia zawisła wpół (wyciągnięto ją na zewnątrz i uratowano) na framudze i zatarasowała w tragicznym momencie wyjście następnym. Ale tych scen w filmie nie ma, bo ich rekonstrukcja z technicznych powodów byłaby niemożliwa, a z moralnych przyczyn byłaby horrorem nie do oglądania. Następne sceny przypominają o tym, że po ugaszeniu ciała straszliwie popalonych ludzi – tych, których udało się rozpoznać – odnoszono do ich mieszkań, które zamieniły się w domy płaczu i rozpaczy. Ksiądz Bylinowski przeczytał później fragment kroniki parafialnej ks. Śmietany, w którym pogrzeby ofiar pożaru określono, jako „wielki ryk bólu i rozpaczy”.(…)
– Przy trumnach, którym towarzyszył zbiorowy płacz i szloch, mogli być tylko członkowie rodzin tragicznie zmarłych – przypomina red. B. Pawlak. – Drogi do Wielopola obstawione były przez milicję, która nie wpuszczała do tej miejscowości nikogo z zewnątrz, chyba że wykazał się pokrewieństwem z którąś ze zmarłych osób. Mimo to ludzie z sąsiednich wiosek polami dotarli do kościoła, który był szczelnie wypełniony przez wiernych. Potem władze też starały się, by nic nie przypominało tej tragedii, ewidentnie zawinionej przez lekceważącą wszelkie zasady bezpieczeństwa ekipę objazdowego kina. Nie dziwi więc, że proces oskarżonych w tej sprawie zakończył się w Warszawie. Zanim jednak doszło do tego, podczas porządkowania tragicznego pogorzeliska doszło do bardzo nieprzyjemnego incydentu, który dodatkowo wzburzył zrozpaczonych wielopolan. Robotnicy zbierający popioły nie zważali na to, że znajdowały się w nich nadal resztki spalonych ciał, niezidentyfikowane ręce, palce, fragmenty kości rąk i nóg. Zamiast zgromadzić je w jednym miejscu, zaczęli wszystko wywozić na drogę w kierunku targowicy i zasypywać nimi dziury w jezdni. Kiedy ludzie zwrócili na to uwagę, spowodowało to ogromne oburzenie. Prace przerwano, wszystkie ludzkie szczątki dokładnie pozbierano i wywieziono następnie na cmentarz, gdzie pochowano w odrębnej mogile, umieszczając na niej później napis: „Nierozpoznane części ciał ofiar pożaru 11. V. 1955 roku”. Na filmie red. B. Pawlak mogiłę tę wskazuje ks. proboszcz J. Bylinowski. (…)
Dodać trzeba na koniec, iż władze przez lata nie dopuszczały do przypominania wielopolskiej tragedii. Dopiero w II połowie lat 80. ubiegłego wieku zezwolono na zbudowanie w miejscu tragedii ze społecznych składek pomnika z tablicami, na których wyryto nazwiska wszystkich 58 ofiar tragedii, z podaniem ich wieku. (…).