Tragiczny wypadek na Rysach. Nie żyje ksiądz pochodzący z Lubziny
Do tragicznego wypadku doszło dzisiaj, 12 sierpnia, około godziny 14 na tzw. grzędzie w górnej części szlaku na najwyższy szczyt w Polsce – Rysy. Turysta, który spadł z dużej wysokości, to ks. Jaromir Buczak pochodzący z Lubziny w powiecie ropczycko-sędziszowskim.
Kapłan spadł ze środkowej części „grzędy” z wysokości około 150 metrów, upadek zakończył się jego śmiercią. Ścieżka w tym miejscu jest zabezpieczona łańcuchami, które mają pomóc w poruszaniu się w stromym terenie.
Świadkowie wypadku natychmiast poinformowali służby ratunkowe, a ratownicy TOPR na miejsce polecieli śmigłowcem. Akcja była utrudniona ze względu na dużą liczbę turystów, którzy znajdowali się na szlaku – powiedział Edward Lichota ratownik dyżurny TOPR.
Z relacji świadków wynika, że mężczyzna wyprzedzał innych poruszających się szlakiem, omijając łańcuchy. Po chwili stracił równowagę i spadł w przepaść – te słowa okazują się nieprawdą. Do portalu tatrzańskiego, który jako jeden z pierwszy poinformował o zdarzeniu odezwały się osoby, które były współtowarzyszami zmarłego podczas feralnej wycieczki na Rysy:
Do wypadku doszło w drodze powrotnej. Wyruszyliśmy wszyscy razem, szedłem pierwszy tak samo jak w drodze na górę. W naszej grupie czułem się słabszy kondycyjnie dlatego postanowiliśmy, że to ja mam nadawać tempo. Po jakimś czasie wędrówki w dół, dwaj koledzy zatrzymali się na chwilę żeby spakować coś do plecaka. W tym momencie weszła między nas inna grupa turystów. Od tego momentu co jakiś czas obracałem się do tyłu utrzymując kontakt wzrokowy z kolegami. Tymczasem przed nami zrobiło się tak jakby luźniej. Z tego powodu mam wrażenie, że schodziliśmy nieco szybciej, niż koledzy z tyłu. Po drodze mimo wszystko ruch był duży, co jakiś czas wymijaliśmy się z grupami wspinającymi się osób. Zdarzało się ominąć pojedyncze osoby które robiły postój albo łapały drugi oddech schodząc w dół. Ksiądz Jaromir cały czas szedł za mną, tak jakby chciał mieć na mnie oko, była to moja pierwsza wyprawa z nim. W pewnym momencie usłyszałem hałas osuwających się kamieni. Odruchowo obejrzałem się do tyłu gdzie zobaczyłem jak zsuwa się po kamieniach nabierając prędkości. Mam wrażenie, że próbował się czegoś łapać ale się nie udało. Następnie straciłem go z pola widzenia. Na widoku pozostała kurtka która wypadła z plecaka. W pierwszej chwili chciałem dzwonić na TOPR, ale mi się nie udało. Kiedy usłyszałem że ktoś inny już to zrobił zacząłem szybko schodzić w dół szlaku żeby zobaczyć więcej, niestety bezskutecznie, dalej była już tylko bezradność i oczekiwanie na śmigłowiec. Kiedy śmigłowiec zaczął się zbliżać mniej więcej pokazywałem na jakim odcinku mógł się zatrzymać. Wydawało się że cała akcja trwa wieczność, po jakimś czasie nadeszła tragiczna wiadomość. Wtedy wiedzieliśmy, że nie pozostaje nam nic innego jak bezpiecznie wrócić do domu.” – relacjonuje Patryk B.
Z relacji świadków wynika, że ofiara była doświadczonym turystą, zarówno w Tatrach, jak i górach Europy.
„Schodziliśmy już około 30 min. ze szczytu. Szedłem jakiś odcinek za Jaromirem, między nami schodziło kilku turystów. Utrzymywaliśmy kontakt wzrokowy. Jaromir szedł zgodnie ze szlakiem, nie oddalał się od łańcucha. W pewnym momencie, na skutek osunięcia się kamienia lub poślizgnięcia zaczął spadać do żlebu. W momencie upadku nikogo nie „wyprzedzał”, nie było to w żadnym stopniu przyczyną jego upadku. Nie udało mu się zatrzymać bezpośrednio po upadku i bardzo szybko nabrał prędkości lądując w dole żlebu. Niestety wszyscy stracili z nim kontakt wzrokowy, nie było szans pójścia z pomocą, ponieważ teren był zbyt trudny (stromość, luźne kamienie). Na końcu chciałbym zaznaczyć, że Jaromir był bardzo doświadczonym podróżnikiem. Na Rysach był pięć razy, z czego jeden raz zimą. Po Tatrach chodził od wielu lat. Bardzo zwracał uwagę na bezpieczne poruszanie się po szlaku i trzymaniu się zasad bezpieczeństwa. Posiadał najlepsze wyposażenie niezbędne do podróżowania w Tatrach Wysokich. Przekazywał nam wiele wskazówek w jaki sposób bezpiecznie poruszać się po górach. Jak widać, nawet najlepszym zdarzają się wypadki. Odszedł od nas świetny człowiek, którego wielu z nas będzie miało zawsze w swojej pamięci. Proszę o uszanowanie jego śmierci.” – dodaje Mateusz P.
Jak widać, z relacji osób towarzyszących ofierze wynika, że nie zboczyła ona ze szlaku turystycznego, tak jak relacjonowały inne osoby. Dokładne przyczyny wypadku bada prokuratura.
O tym, że zmarły turysta to ksiądz Jaromir Buczak poinformowało Katolickie Stowarzyszenie Młodzieży Diecezji Tarnowskiej, gdzie ksiądz sprawował funkcję asystenta oddziału wspólnoty z Trzciany: ” „Księże Jaromirze, dziękujemy za zawsze otwarte i radosne serce, a także nieustanną gotowość i świadectwo swojego życia. Spoczywaj w pokoju” – czytamy we wpisie na facebooku.
Ksiądz Jaromir Buczak miał 34 lata. Swoje dzieciństwo i młodzieńcze lata spędził w naszym regionie ropczycko-sędziszowskim, uczęszczając do szkoły podstawowej i gimnazjum w Lubzinie, następnie do szkoły średniej w Ropczycach. Zanim poczuł powołanie do kapłaństwa, rozpoczął inne studia, których nie ukończył i wstąpił do seminarium duchownego.
Kapłanem był od 2013 roku. Od 2016 r. posługiwał w parafii Trzciana k. Bochni. Był dekanalnym asystentem młodzieży dekanatu lipnickiego, asystentem oddziału KSM Trzciana, opiekował się Liturgiczną Służbą Ołtarza w tej parafii. Wcześniej był wikariuszem w Podegrodziu.”
Jak mówi mieszkaniec Lubziny, który znał księdza Buczaka: „Był on wspaniałym człowiekiem, sąsiadem, kolegą… Lubił młodzież a młodzież jego. Organizował pielgrzymki, spotkania przy ognisku i śpiew z grą na gitarze. Można było z nim porozmawiać o wszystkim – na poważnie i na żarty. Docenialiśmy jego poczucie humoru, koleżeńskość i braterską pomoc oraz jego szacunek i troskę o godność życia. Będzie nam go brakować…, smutek i żal tak dobrego człowieka”.
[…] dni temu pisaliśmy o tragicznym wypadku młodego księdza. Wczoraj tłumy wiernych i przyjaciół żegnały Go w […]
Co tu komentować – bardzo żal młodego życia. Wyrazy współczucia dla rodziny.